Dzienniki #2009
Sro Lut 12, 2020 11:54 pm
Asia Sowińska
Asia Sowińska
Krecik Sowińskiego
01/10

Koszmar.
Asia Kosecka stanęła w progu własnego pokoju, przyglądając mu się z powagą. Obdrapane ściany zionęły pustką, gdy zniknęły z niego wszelkie plakaty i ramki ze zdjęciami, świadczące o tym, że jeszcze do niedawna ktoś w nim mieszkał. Brąz na przestrzeni lat wyblakł od prażonego słońca, lecz masa kwadratów wciąż pozostała nienaruszona, dając tym samym dość groteskowy widok. Tak jakby malarz nie był przekonany, który odcień podobał mu się bardziej i zamiast porobić przejścia, postanowi pochlapać wszystko w absolutnym nieładzie, upodabniając się tym samym do kogoś w stylu taniej podróbki Picassa na pchlim targu. Łóżko również wydawało się być opustoszałe - pościel została zdjęta, odsłaniając bladoróżową kołdrę i poduchę, jaką właściciel pomieszczenia złożył u jego podstawy. Brakowało w nim życia, radości, jakiejś charakterystyczne części, która składała się na jej osobowość. W tej chwili nie było tu niczego, co mogłoby przypominać o tym, że Aśka spędziła w nim większość swego jestestwa. Tego, jak wrzeszczała do poduszki, gdy pokłóciła się z Agnieszką, albo jak wypłakiwała sobie oczy, gdy coś poszło nie po jej myśli. Tak jak ostatnio.
Zielone tęczówki zniknęły pod bladymi, upstrzonymi niebieskimi, cieniutkimi żyłkami, powiekami, a z ust wyrwało się westchnienie.
Minęło dziewięć dni, kiedy ostatni raz widziała go na żywo. Ilekroć jednak zamykała oczy, ten natychmiast się tam pojawiał. Najchętniej wcale by ich nie otwierała.
Ból był przeogromny. Jego brak odczuwała tak dotkliwie, że wszystko straciło sens. Nawet ten najmniejszy, a każdy płomyczek nadziei gasiła z pomocą dmuchnięcia powietrzem z własnych płuc. Nie wiedziała co było gorsze: to, że opuszczała Niedoliski bez jego aprobaty, czy może fakt, jak zareagował. Nie wiedziała też, co czuła.
Na pierwszy rzut oka złość mieszała się z żalem, żal z kolei przeradzał się w rozpacz, której odzwierciedleniem stała się apatia. Stała się mniej rozmowna, mniej kontaktowa. Stroniła od wyjść, nawet od bliskich, zaszywając się w obowiązkach i kreowaniu własnej przyszłości, która - jak się okazało - miała toczyć się już bez Sowińskiego.
Skroń zapulsowała znajomo, wróżąc nadchodzącą migrenę, lecz zignorowała ją, wracając do wspomnień. Do najwspanialszego początku, jakim było jego poznanie. Do tego krzywego uśmiechu, gdy z wrzaskiem reagowała na jego psikusy, lub też gdy biegał za nią z nożyczkami, aby obciąć jej włosy. Do tego, jak wreszcie nie wytrzymała i trzasnęła go książką z taką siłą, że zmuszono go i jego rodziców do tego, aby zabrali go do szpitala, a także ich pierwszych cichych dni, gdy wrócił i nie był pewien jak się zachować. To chyba... tak, to ona pierwsza przerwała milczenie, posyłając poprzednie wybryki do samych czeluści piekieł. Zachowując się tak, jakby nigdy się nic nie stało, uchroniła nie tylko jego godność przed zmiażdżeniem, ale dziwnym trafem sprawiła, że zaskarbiła sobie sympatię jasnowłosego. Chętniej pożyczał jej długopis i na chłopski sposób dawał jej znać, że ją lubił. W pewnym momencie rozmowy stały się tak naturalne, jak oddychanie. Odebranie ich było jak wyrzucenie rybki z wody i liczenie na to, że szybko wyhoduje sobie płuca, a Adrian właśnie to zrobił.
- Aśka, bo ci pociąg ucieknie! - dobiegło ją z dołu skrzekliwe nawoływanie babci, które skutecznie rozwiało wszelkie troski.
- Już idę! - na całe szczęście opuszczała wioskę. Na całe szczęście, bo chyba nie byłaby w stanie posklejać puzzli, jakie wytworzyły się na skutek podeptanego i rozbitego na najmniejsze kawałeczki serca.
Re: Dzienniki #2009
Czw Lut 13, 2020 1:16 am
Adrian Sowiński
Adrian Sowiński
Głupek Koseckiej
https://szlosc.forumpolish.com
wrzesień 2009

Nie potrafił powiedzieć, co było gorsze. Moment, w którym dotarło do niego trzaśnięcie drzwi, niczym przełamanie lodowca, czy może głucha cisza, następująca chwilę potem. Rozżarzona świetlówka żebrała rwanym sykiem o krztynę uwagi chłopaka; ale on nie słyszał już nic. Przede wszystkim jednak - nie słyszał już siebie. Tego, który dla pewności własnej tożsamości potrzebował jej u swojego boku. Bez której gubił się i tracił część siebie. I jej też już nie słyszał.
Przełknął głośniej ślinę. Tamten dzień taki już pozostał - gorzki, zwodniczy względem coraz dalej wybiegających pytań. Coraz głębszych oskarżeń i poczucia winy. Tej niezawinionej, szczególnie. Bo dlaczego miałby przepraszać? Dlaczego miałby przepraszać za uczucia?
A może powinien; jeśli nie były one wystarczające, by w szaleńczym zrywie szczeniackich marzeń pognać za nią. Jeśli nie były wystarczające, by w najważniejszej próbie ich życia powiedzieć to, co smolistymi łapskami obłapiało jego trzewia - czarne pręgi topiąc w przyrośniętym do jej duszy sercu. By przyznać, że nie wyobraża sobie, że mogłaby odejść.

Dziś nie musiał sobie wyobrażać.
Dziś odeszła.
Dziś już jej nie było.
Tamtego dnia wyszedł. Zabrał ze sobą telefon i, po prostu, wyszedł. Ale bał się - bał się spięcia własnych mięśni; bał się własnych nóg, modląc się, by nie poprowadziły go tam, skąd przyszła ona. Bał się widoku, który - wiedział doskonale - złamałby mu serce. Widoku pochylonej nad walizkami Koseckiej. Błądził więc, tak, jak błądziły jego myśli. Jak wlepiał spojrzenie w ekran telefonu, ilekroć zanosił się błyskiem - ostrym światłem przecinając wieczorne ciemności, rzucając jasną poświatę na wirujące w powietrzu strzępy deszczu, gaszonego do postaci byle mżawki. Tylko nigdy jego źrenice nie natknęły się na to, czego w tamtej chwili pragnął. Nie o interwencję zatroskanych rodziców prosił; i prosić nie zamierzał, kiedy wreszcie padła bateria w sprzęcie.
Było późno. On natomiast - zawieszony w wąskiej próżni między głęboką nocą, a świtem.
Wiedział, że prędzej czy później tam stanie; ale w jej oknie nie paliło się już światło - tak jak w jego sercu nie paliła się już nadzieja. Może dlatego odszedł. Może dlatego nie przeprosił - z czym wyraźny kłopot będzie miał już zawsze. Niezależnie od upływających lat.
Do domu wrócił późno; ale na pytania nie odpowiadał.

- - -

październik, 2009

Chyba ją rozumiał. Chyba nie żywił już urazy. Nie taką, jaką żywił tamtego wieczora.
Wszakże nie była potworem, który karmił się uczuciami; on nim był. On był tym, którego przełamała - a potem na nowo stworzyła mieścina, w herb której włączono jedynie podcięte skrzydła sfrustrowanych istnień. Ona miała odwagę. Ona wyznawała zasady, które sam jej kiedyś wpajał porywem młodzieńczego entuzjazmu i buntu. Ona zachowała w sobie to, co czyniło ich wyjątkowymi.

Z czasem zaczął szukać nowych dróg - tylko jak je znaleźć, kiedy one wszystkie były mu tak cholernie znajome? Nie. Nie tylko znajome; ale przepełniane wspomnieniem Jej drobnej sylwetki, która na podobieństwo poruszanych wiatrem liści, migotała mu gdzieś w kącie oka. Jej niespokojnego ducha widział wszędzie - w odbiciu tafli, kiedy - chociaż nikogo przecież nie było obok - w zmąconym promieniami słońca obrazie stawu, widział stojącą u jego boku, lichą posturę. Nawet w dłoni jego wyłaniała się znikąd ta mniejsza piąstka - jej piąstka - której palcami ściskała jego palce.
W jego rutynę wkradł się nowy zwyczaj. Zaczął wypożyczać książki. Czytał więcej - a przy tym i dłużej, niż zwykle. Ale nie dlatego, że w grafiku dnia na takie praktyki przeznaczył więcej godzin. Nie dlatego, że nagle zaczął interesować się literaturą. Dlatego, że tę samą stronę potrafił śledzić po stokroć, nim w stanie był ruszyć w dalszą podróż między tunelami wersów, spadami przecinków i kropek.
Kropki były najgorsze. Kropki zwiastowały koniec. Nigdy wcześniej - tak jak wtedy - nie żywił takiej nienawiści do kropek.
A przecież to tylko znak interpunkcyjny.
Tylko dlaczego kropka nie może być przecinkiem? Dlaczego nie może być myślnikiem? Dlaczego kropka musi być kropką?
Dlaczego kropek było tak wiele, a Ona była tylko jedna?
Tam właśnie Jej szukał. W książkach. Wypożyczał te, które wiedział, że Ona również je czytała. Wiedział też, że zasoby biblioteki nie ograniczają się do jednego egzemplarza danej pozycji; a mimo to wierzył, że za każdym razem trafiał na te, które pamiętały ślad Jej palców. Że nosiły na sobie piętno Jej wzroku. Że wciąż pamiętała sczytywane z tych stronic słowa.

Że wciąż pamiętała o nim.
Re: Dzienniki #2009
Czw Lut 13, 2020 2:34 am
Asia Sowińska
Asia Sowińska
Krecik Sowińskiego
13/10

Już tak nie boli.
Już tak często nie ucieka myślami z Krakowa do Niedolisek.
Już nie tak często odczuwa ucisk w klatce piersiowej.
Już przesypia prawie całe noce i
Prawie wcale nie płacze.


Asia rozprostowała palce swojej dłoni, a kilka chrząstek pod naporem ruchu strzeliło, przypominając swym trzaskiem łamanie się kości. Znowu poczuła, jak niewidzialna dłoń o znanej, szorstkiej strukturze zamyka jej drobną w pewnym i czułym uścisku. Jak porośnięta szczeciną bródka opiera się na jej ramieniu, a ona wścieka się, bo jego policzki drapią ją w szyję i podrażniają jej blade lico. Ciepły oddech mężczyzny owiał ją, a do nosa uderzył charakterystyczny zapach perfum, które dostał od niej kiedyś, na któreś z kolei urodziny i które to wpasowały się tak bardzo, że w jej odczuciu były jak jego druga skóra. Nim zdążyłaby jakkolwiek zareagować, Sowiński zawsze był szybszy – unikał ciosów z gracją baletnicy, by w następnym momencie przygwoździć ją stanowczo, acz czule i zatopić się niecierpliwie w pocałunku, niewiele robiąc sobie z tego, że obok siedział Julek i właśnie udawał, że ma odruch wymiotny, a chwilę później wszystko zwraca od nadmiaru tej słodyczy.
Byli przecież parą. I to nie byle jaką. Byli parą przyjaciół, byli powiernikami własnych sekretów, byli dwiema duszami, do których wreszcie dotarło, że nie należało szukać ideału, bo ten ideał znajdował się na wyciągnięcie ręki. Jedyne, co trzeba było zrobić, to mieć odwagę, by wyciągnąć po to swoją rękę i złapać, nim zrobiłby to ktoś inny. I udało się. Na krótki moment udało im się czuć prawdziwie. Kochać prawdziwie i prawdziwie być szczęśliwym. Na krótką chwilę nie musieli zastanawiać się co by było, gdyby…
Bo było tak, jak być powinno.
Czasem sama miłość nie wystarczy. Choćbyś kochał całym sercem, całym sobą, czasem było to tak cholernie mało, że przypominało ziarenko piasku na plaży. W porównaniu z wszechświatem, z ogromem było tak nikłe, że traciło na znaczeniu.
Blondynka zamrugała kilkukrotnie, a następnie oparła się na krześle w olbrzymiej sali wykładowej, gdzie to jeden z profesorów właśnie opowiadał o zwierzęcej anatomii. Słowa jednak trafiały w pustkę. Docierały tak, jakby ktoś próbował mówić do niej zza dźwiękoszczelnej szyby. Cała jej uwaga skupiała się na przeszłości, na tym co było i co by było, gdyby.

Co by było, gdyby nie wyjechała,
Co by było, gdyby stanęła w progu jego drzwi,
Co by było, gdyby blondyn nie uniósł się złością.

Czując napływające do oczu łzy, poderwała się z miejsca. Niechlujnie zaczęła wszystko pakować do niewielkiej, czarnej torby: na jej dno wepchnęła pióro wieczne, z grawerem – prezent od jego rodziców na osiemnaste urodziny, książkę, zeszyt i uruchomionego laptopa, by zaraz zbiec po kilku stopniach i bąkając ciche „przepraszam” znaleźć się za drzwiami i pozwolić ponieść się chwili.
Oplotła się szczelnie swoimi ramionami, jakby te miały uchronić ją od napadu żalu i smutku, tak jakby miały być ramionami Sowińskiego, a okazywały się jedyną marną podróbką.
Powoli szurnęła lewą nogą, by zaraz doszła do tego prawa, wprawiając ciało w ruch. Korytarz był opustoszały, a przynajmniej na pierwszy rzut oka tak to wyglądało.
- Potrzebujesz chusteczki? – przestraszył ją. Podskoczyła, a załzawiona zieleń spoczęła na rozmazanej sylwetce. Był wysoki i miał ciemne włosy, a także szarą bluzę.
- Poradzę sobie. -
- Weź. Przyda ci się. – palce złapały kawałek papieru, bardziej na odczepkę niż z potrzeby.
- Tak w ogóle, to jestem Adam… -
Re: Dzienniki #2009
Czw Lut 13, 2020 10:44 am
Adrian Sowiński
Adrian Sowiński
Głupek Koseckiej
https://szlosc.forumpolish.com
październik cz. II / 2009

Jego dłonie ściskały w swoich objęciach soczyste bulwy jabłek, które obierał dla Joanny. Tej starszej - choć dziś nie miał już powodów, by uściślać tożsamość kobieciny. Wszakże nie mogło chodzić o żadną inną. Żadnej innej już nie było.
Przejrzysty moszcz spływał wzdłuż jego palców, kiedy kolejne cierpkie fragmenty ustępowały temu - jak miało się to w zapadlinach posępnego humoru - swoistemu skórowaniu. Przy owocowym ogonku czuł się tak, jakby skalpował własne serce.
Teraz już tylko pokroić na kawałki, wyrwać zatwardziałe wnętrze i - razem z całą resztą odpadów - wyrzucić do śmieci. O ironio.
Zerknął w kierunku kobieciny o włosach, które lekko unosiły się w powiewie wpadającego do mieszkania, chłodnego wiatru. W kolorystyce gołębi, które wtedy podrywały się do lotu - jak ich serca. Cholera.
Czy naprawdę wszystko musiało mu o niej przypominać? Czy naprawdę nie mógł zapomnieć?
Dlaczego to zrobiła? — mruknął nieświadomie. Zupełnie tak, jakby organizm nie potrafił dłużej bronić się przed własnymi myślami. Jakby coś przeciążyło rdzeń kręgosłupa; a on łamał się teraz i kruszył.
— Wróci, Adrian. Ja wiem, że ona wróci. Musi przemyśleć pewne sprawy. Musi zrozumieć jak wielki jest świat - musi się nim zachłysnąć. A potem zrozumieć, że miejsce na świecie jest jedno. I wcale nie prowadzą do niego szyldy i drogowskazy — zaczęła ostrożnie. — Jej miejsce ma imię.
Jakie znowu... imię? To nie ma najmniejszego sensu, o czym teraz, pani babcia, mówi.
Staruszka uśmiechnęła się tylko, poklepując go po ramieniu.
— Wróci, sam zobaczysz.
Teraz, kiedy o tym myślę... Wydaje mi się, że to moja wina. Chciałbym powiedzieć jej tyle rzeczy. Nie tylko wtedy. W ogóle. W ogóle chciałbym do niej mówić. Chciałbym powiedzieć o tym, że znalazłem piątaka na ulicy. Że w lodziarni doszedł już nowy smak lodów. Te, na które czekała od wakacji. Że boli mnie noga i coś swędzi pod paznokciem. Chciałbym do niej mówić. I chciałbym jej słuchać. Chciałbym wyciągać jej z włosów resztki czipsów. Ja nie potrzebuję całego świata. Ja potrzebuję jej. Zawsze chcieliśmy tego samego. Zawsze robiliśmy wszystko razem. Tak samo. Co się zmieniło?

Ona? Czy ja?
My?

Zawody miłosne były dokładnie tym samym, czym antygeny. Kiedy szczepiło się dzieciaka za młodu - przy pierwszym odrzuceniu, gdzieś w podstawówce - ono później było w stanie sobie poradzić. Przy mniej lub bardziej uciążliwych objawach. Adriana nikt nie zaszczepił. Adrian po raz pierwszy zachorował jako niemal dorosły.
Adrian umierał na Aśkę.
Wiesz co jest najgorsze? — zagaił po chwili przerwy, podsuwając staruszce talerz z jabłkiem. Ciosane raczej na kształt nieporadnych kwadratów. — Że na martwego człowieka nie można się gniewać, że odszedł. To znaczy można się wściekać, ale wie się, że to niczyja wina. Można pójść na cmentarz i usiąść przy grobie. I wmawiać sobie, że ta osoba wszystko słyszy. Że wystarczy trochę poczekać, a potem będziemy się z tego śmiać, razem. A ona odeszła - ale w inny sposób. Ona nie słyszy, ale nie dlatego, że nie może. Nie słyszy, bo nie chce mnie słyszeć. Nie jest jakimś pierdolonym napisem na nagrobku. Ona tam nadal jest. Jak mogę uśmiercić ją w myślach, jeśli to ona uśmierciła mnie, wtedy?
— Wygadany dzisiaj jesteś, Adi.
Przepraszam, po prostu... to ona zawsze od tego była. A teraz... teraz chyba za dużo mnie samego w tak małej głowie.
— Nie przepraszaj. Powinieneś mówić.
Nie był już zły. Był zmęczony. Docierało do niego, że mylił się całkowicie. Przede wszystkim mylił jednak złośliwe grabieże na własnej duszy i nienawiść; z miłością do niej. Ale teraz zaczął rozróżniać te dwie rzeczy. Te dwa uczucia. Nauczył się żyć z myślą, że kiedy tylko chciał ją znaleźć, tamtą Aśkę - jego Asię, powinien wrócić do wspomnień. Wspomnienia były dobre na ten sposób. Tam, wtedy - po raz ostatni byli sobą.
Miłością do niej były wianki, które skubała z polnych kwiatków - zbyt małe, by w pełni zmieściły się na jego głowie. Czasami przewieszała je więc przez te jego odstające uszy, śmiejąc się przy tym do rozpuku. Miłością do niej było rozgwieżdżone niebo - powiernik wspólnych marzeń i planów. Stłuczone kolana, które namaszczał domowymi specyfikami i smarowidłami, przy okazji oglądania ulubionych kreskówek. Wyścigi rowerowe, gdzie po pierwszym kilometrze przypinała swój jednoślad do płotu, dosiadając się na tyły jego wehikułu; żołądek podchodził mu wtedy do gardła - gdy drobne dłonie oplatały go w pasie.
Chciałby, żeby wehikuł ten miał moc cofania w czasie. Powiedziałby - powiedziałby jej to wszystko.

Czasami błędem nie jest powiedzieć źle.
Czasami złe słowa nie mają żadnego znaczenia. Czasami gorzej jest nie powiedzieć nic.
A najgorzej powiedzieć źle, nie mając nic na myśli.

Chciałbym usłyszeć, że popełniła błąd. Wtedy wiedziałbym, że wróci. Ona zawsze uczyła się na błędach.Może dlatego cię zostawiła?
— A może to ona próbuje cię czegoś nauczyć? — Cicha sugestia.
Chyba jak się wbija nóż w plecy. — Obrona przed nieistniejącym atakiem.
— Całe życie przed wami. — Ktoś puka. Ktoś, kto w taniej farsie przebrał się za nadzieję.
Wstał. Niewielki nożyk spadł na ziemię, obijając się o nią trzonkiem - kilkoma kroplami brudząc przykurzoną nieco posadzkę. Nigdy nie pomyślałby, że będzie wykrwawiał się sokiem jabłkowym. Żenujące.
Ale ja nie chcę całego życia, do cholery. Ja chcę ten jeden rok. Ja chcę go odzyskać, albo powtarzać do usranej śmierci. Pierdoli mnie całe życie, jeśli jej w nim nie ma.
— Daj jej trochę czasu.
Zapadła cisza. Czasami między ludźmi nawiązuje się ta bezsłowna umowa, którą przypieczętować należy jedynie dalszym, jeszcze głębszym milczeniem. Tej rozmowy nigdy nie było.
Ona... ona już nie wróci, prawda?
Należy ją przypieczętować dalszym, jeszcze głębszym milczeniem. Nie miał problemów, by wydostać się z wąskiego wąwozu między stołem a drobną sofą. Był na tyle wysoki, by po prostu przekroczyć siedzącą obok Joannę.
Przyjdę jutro, tak jak zawsze — zatrzymał się w progu. Wodniste, mętne - nieco meduzowate spojrzenie starszej kobieciny utkwione było w jego plecach. Stara Kosecka miała rentgen w oczach; zawsze wiedziała to, czego w danym momencie nie wiedzieli jeszcze oni. Była skarbnicą wiedzy - wyrocznią delficką dwojga zagubionych nastolatków, którzy odnaleźli się w sobie. Dziś wiedziała, że po drugiej stronie - to chwila zawahania maluje się na twarzy Adriana. Że gdyby to jego lico zamknąć w całunie - materiał zaszedłby naleciałością zwątpienia. Może rozdarłby się w pół, tak, jak rozdarty był młody Sowiński.
Wiedziała, że krzywi się po cichu, do samego siebie - że walczy jako ten, który powracał na tarczy; choć o własnych nogach.
Do widzenia, babciu.
Do widzenia, proszę pani.
Re: Dzienniki #2009
Sob Lut 15, 2020 8:47 am
Asia Sowińska
Asia Sowińska
Krecik Sowińskiego
21/10

Ta data utkwiła jej w pamięci do tego stopnia, że zdawało się jej czasami, że żadna inna nie istniała.
Osiem dni. Osiem dni dzieliło ich między świętowaniem kolejnego, wspólnego miesiąca od rozstania.
Osiem pieprzonych dni.
Asia przewróciła się na bok, układając swoją drobną dłoń pod poduszką. Tykający za plecami zegar zastępował bicie jego serca, wyznaczał dla niego nowy rytm, pomagał zmierzyć się z bólem. Pomagał zapomnieć, wymazać to wszystko, co było najpiękniejsze. Sprawić, że powoli to, czego doświadczyła wraz z Sowińskim, traciło na znaczeniu. Powoli jej myśli przestawały być nim owładnięte. Powoli przestawała pytać, lub też usilnie próbowała sobie to wmówić. Bo przecież nie można było zrezygnować z kogoś, kto był częścią ciebie samego.
W całkowitej ciszy zastanawiała się, co takiego robił.
Czy tak jak zwykle spotykał się z Julkiem i szedł z nim w las, aby odetchnąć świeżym, niezmąconym spalinami powietrzem?
Czy może dewastował wszystkie kubki w kuchni, zapominając o tym, że były one wielokrotnego użytku? Może spotkał się z Żanetą i wreszcie zajrzał pod maskę samochodu, o co tak usilnie prosiła go w sierpniu?
Przymknęła oczy, a z ust wydobyło się ciche westchnięcie, gdy w duchu, przed samą sobą przyznała się do porażki, a także czegoś innego. Do kłamstwa. Do olbrzymiej tęsknoty, jaka oplatała szczelnie jej sylwetkę. Jak wkradało się pod skórę, wprost do trzewi i żył. Jak obejmowało nie tylko wątrobę, płuca, ale i serce. A przede wszystkim właśnie serce. To, które należało do niego, do jej Adiego, który został w Niedoliskach i obecnie...
Obecnie wiódł życie bez niej.
Już nie było wspólnego oglądania filmów do późna, już nie rozmawiali przez telefon, gdy oboje siedzieli w wannie. Już nigdy nie ułożą kolejnych puzzli, ani nie będą się śmiać do tego stopnia, że zaczną boleć ich brzuchy.
Już nigdy nie usłyszy jego głosu ani tego, że jest głupia jak but, chociaż w rzeczywistości tak nie uważał.
Nie dotknie jego dłoni, ani nie poczuje przyjemnego dreszczu na sekundę przed pocałunkiem.
Już nie poczuje.
Im częściej łapała się na silnym poczuciu bycia wybrakowaną, tym coraz częściej uważała, że nie był on błędem. Nigdy nie był on błędem.
Pomyłką było to, że wyjechała bez niego, że nie złapała go za luźną koszulkę i nie pociągnęła do pokoju, aby nakazać mu się pakować. Przecież gdyby tylko chciała, mogłaby to zrobić. Zamiast tego uniosła się gniewem i udowodniła mu, że potrafi; że potrafi ot tak wyrzucić go z planów. Udowodniła mu, że nic nie znaczy, choć przecież zapisane było w nim wszystko. Dom, szczęście, czułość, miłość. Przeznaczenie.
- O czym myślisz, mała? - aż się napięła, gdy usłyszała męski głos przy swoim uchu, tak obcy, tak nie pasujący. W jednej chwili zapragnęła to zmienić. Chciała znów swojego Adiego. Nieidealnie idealnego Adiego, o głupawym uśmiechu, działającego na nerwach Sowińskiego. Chciała tulić się do niego na łyżeczkę w nocy i móc zaglądać mu w oczy. Słuchać tego, co mu się śniło i tego, jak nabijał się z niej, gdy znów się potknęła. Chciała czuć jego dłonie na swoich biodrach, gdy gotowała i ten ogromny nochal, który przytykał do jej karku zakrytego przez jasne włosy.
- O tobie. - odparła, uśmiechając się nikło i przysuwając do niego, pozwoliła się objąć. Głowę ułożyła na jego ramieniu czując, jak kość wbija się w skroń. Nie pasowała. Tak bardzo tam nie pasowała.
Zawsze będę myśleć o tobie, Adrian.
Re: Dzienniki #2009
Sponsored content

Skocz do: